Punkt Zwycięstwa – zgrane trio z pasją
Projekt Punkt Zwycięstwa to wielowymiarowy koncept.
Kto się za tym konceptem kryje? Sprawdź
Paulina
Cześć!
Ogromnie się cieszę, że czytasz te słowa, bo to oznacza, że coś na tyle zainteresowało cię w naszej działalności, że trafiłaś/eś aż tutaj i chciałbyś wiedzieć kim jestem.
Zaczynając standardowo: z zawodu jestem prawnikiem, z potrzeby serca ogrodnikiem.
Poza tym spełniam się jako mama, żona i przyjaciółka. Należę do osób, którym ciężko usiedzieć na miejscu, a działanie to moje drugie imię. No i nie ukrywajmy – to ja jestem mózgiem tej operacji.
Chciałabym napisać, że planszówkową pasję wyssałam z mlekiem matki. Nie jest to jednak prawda. Nie mogę również pochwalić się 10-godzinnymi rozgrywkami w Dungeons & Dragons. Mimo iż moi gimnazjalni i licealni znajomi w tamtych czasach nie mówili o niczym innym.
Oczywiście nie jest tak, że z szeroko pojętymi planszówkami nie miałam żadnej styczności – do dziś z rozbawieniem wspominam nocny, wakacyjny turniej w chińczyka z moją kuzynką. Jak każde dziecko, na swojej drodze natknęłam się na kultowe „Grzybobranie”, „Fortunę” no i karty. Tak, karty to było coś. Z resztą tu akurat moi rodzice, dawali mi „dobry przykład”, bo przez kilka dobrych lat obserwowałam, jak każdego wieczoru ze znajomymi grywali, m.in. w tzw. „3, 5, 8”.
Wracając jednak do planszówek, w zasadzie wszystko zaczęło się dość późno i dość niewinnie. Na pierwszym roku studiów pomieszkiwałam u mojej cioci. Tam wieczorami z moim kuzynem i jego narzeczoną graliśmy w Scrabble (do dziś nosze w sercu zadrę, bo chyba nigdy nie wygrałam, ale nie mówcie im tego). Jakiś czas później mój kuzyn, swojemu chrześniakowi kupił na urodziny grę „Ryzyko”. Chrześniak – jak każdy dzieciak wchodzący w wiek nastoletni – bardziej myślał o grach komputerowych, więc średnio był zainteresowany tego rodzaju rozrywką.
Pewnego dnia, namówiliśmy go jednak na rozgrywkę. No i się zaczęło. Co prawda chrześniak, nie łyknął bakcyla, za to my – dorośli – zostaliśmy wciągnięci niczym w „Jumanji”. Nie było dnia bez rozgrywki. A emocje? No cóż, o tym napisze chyba kiedyś osobny wpis na bloga, bo spektrum emocji, które się pojawiały w trakcie tych rozgrywek, jest przeogromne. Były prawdziwe łzy, deklaracje rozwodów (nieważne, że przed ślubem), analizy psychologiczne przeciwników i ich posunięć, modlitwy do Boga. No i euforia, która towarzyszyła nie tylko zakończeniu gry, ale także, a może przede wszystkim, pojedynczym rzutom kośćmi.
To jeszcze nie był jednak ten moment, o którym mogłabym powiedzieć, że był początkiem mojej przygody z planszówkami. To było dopiero preludium.
Na czwartym roku studiów zaczęłam moją pierwszą poważniejszą pracę w dziale prawnym pewnej firmy deweloperskiej, która jak się okazała miała ogromny wpływ na wiele aspektów mojego życia, w tym między innymi na rozwój mojej planszówkowej pasji.
Tam właśnie poznałam Konrada 😊 Tak, tego Konrada. (Czy wiecie o co mnie spytał na rozmowie rekrutacyjnej? Co myślę o najnowszym albumie Guns’n’Roses? 😉)
Któregoś pięknego słonecznego dnia, na głos zastanawiałam się, co mogłabym kupić mojemu kuzynowi na urodziny. Od słowa do słowa, okazało się, że Konrad też lubi planszówki i polecił mi „Osadników z Catanu”. No i ta gra załatwiła wszystko.
Niedługo później, bo na drugim semestrze piątego roku poznałam Maćka (tak, to mój mąż) i okazało się, że oboje lubimy spędzać czas czytając książki, słuchając muzyki i … grając w planszówki. Choć musicie wiedzieć, że po pierwszych miesiącach naszej znajomości poprzysięgłam, że nigdy, absolutnie nigdy nie zagram już z nim w Monopoly. Nie pytajcie dlaczego.
Pierwszą wspólną grą, która rozpoczęła naszą kolekcję, a którą to dostaliśmy od znajomych w prezencie „na nowe mieszkanie” było „Puerto Rico”. Mamy ją do dziś! (Całą nasza kolekcje możecie przejrzeć w zakładce Biblioteczka.) Jakoś tak się poukładało, że Maciek z planszówkami związał się zawodowo, a moim zadaniem było zachowanie jakiegoś porządku w coraz to bardziej rozrastającej się kolekcji, do której w krótkim czasie zaczęły dochodzić kolejne tytuły, w tym również dziecięce.
No i po wspólnych 10 latach jesteśmy tu – w Punkcie Zwycięstwa.
Cieszę się, że i Ty do nas trafiłaś/eś i liczę, że zostaniesz z nami na dłużej.
Pozdrawiam,
Paulina
Maciek
Rozpocznę eurosucharowo:
na imię mam Maciek i jestem uzależniony od gier planszowych.
Zawodowo przez ostatnie 10 lat zajmowałem się rozwijaniem kategorii gier planszowych (😊) i puzzli w jednej z dużych sieci księgarskich.
Tak! Miałem to szczęście, że rozwój mojego hobby szedł w parze z rozwojem mojej kariery i mogę się zaliczyć do grona szczęśliwców, którzy w ramach swoich obowiązków byli wysyłani w delegacje na różne planszówkowe targi i festiwale, w tym wspaniały i niepowtarzalny Essen Spiel.
Prywatnie jestem ojcem dwójki wspaniałych chłopaków, którzy skutecznie nie pozwalają mi pozostać w tyle za animacyjnymi nowinkami, a także uzupełniają dość pokaźne edukacyjne braki.
Wystarczy wspomnieć, że do 35 roku życia traktowałem Harrego Pottera z lekką rezerwą wręcz pogardą, a teraz jestem jego wielkim fanem, który kocha wszelkie gadżety związane z tym czarodziejskim światem.
Mam również to szczęście, że moja żona, która dzieli ze mną uroki życia rodzicielskiego i która wcześniej wiedziała, że Harry jest fajny, lubi grać w gry. Poza tym jest mistrzynią planowania i organizowania wszystkiego, i ku mojej zgubie, ma doskonałą pamięć – żadnej z tych cech ja nie posiadam, stanowię wręcz ich doskonałe przeciwieństwo. Rodzi to oczywiście pewne frustracje, które szczególnie wychodzą podczas ogrywania nowych tytułów, ale tak jest chyba ciekawiej.
Jeżeli chodzi o moje poglądy religijno-filozoficzno-polityczne to można je określić mianem Monty Pythonizmu.
Najlepiej je wyjaśnia anegdota o Grahamie Chapmanie (jednym z członków grupy Monty Python), który, nie wiedzieć czemu, został zaproszony wraz z wybitnymi myślicielami i politykami do udziału w dyskusji o zagrożeniach związanych z wykorzystywaniem energii atomowej. Pan Graham przyszedł na to dość poważne zgromadzenie przebrany za marchewkę.
Generalnie bardzo mnie fascynuje popkultura rodem z Wielkiej Brytanii: muzyka, film, piłka nożna. W tych dziedzinach jestem anglofilem. To właśnie na wyspach miałem swój dość istotny, pierwszy świadomy kontakt z grą planszową, na którą wydałem niemałą fortunę (ale o tym jeszcze będę pisał na blogu).
W każdym razie, jeżeli zaczniesz ze mną rozmowę o Black Sabbath, Manchesterze United czy też brytyjskim poczuciu humoru – możesz tego żałować. I nie mów, że nie ostrzegałem!
Kiedy i jak zwykłe okazjonalne granie zamieniło się w obsesyjne hobby i styl życia – nie wiem. Wiem natomiast kiedy nastąpiło olśnienie, że gry mają o wiele więcej do zaoferowania niż początkowo myślałem.
Było to około roku 2010, kiedy to spotykaliśmy się z grupą znajomych na przysłowiowe zbijanie bąków, co na dłuższą metę okazało się być nudnym zajęciem. Wtedy ktoś zaproponował aby zagrać w Monopoly. Zadziałało, choć sama rozgrywka była tragiczna, bo wszedłem w więcej układów niż byłem w stanie spamiętać, ale klimat, zabawa i interakcja przerosły wszelkie wyobrażenia. Wtedy jeden z kolegów wypowiedział magiczne zdanie: „Poza Monopoly muszą istnieć jakieś inne gry!
Sprawdzę to!”.
I zaczęło się turlanie w „Ryzyko”, wtedy jeszcze „nie żona” pokazała mi „Osadników z Catanu”, ja urodzinowo (choć ona twierdzi, że bożonarodzeniowo) zakupiłem jej „Agricolę”, ktoś podarował nam „Wsiąść do Pociągu. Europa”, a potem zawodowo wkręciłem się w biznes planszówkowy.
Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się przypadkiem, aczkolwiek nie można też wykluczyć szczypty przeznaczenia, szczególnie jeżeli jest się wielbicielem Gwiezdnych Wojen.
Gdzieś już wtedy, podczas poznawania kolejnych tytułów i zarywania kolejnych nocy na granie, zrodziło się marzenie, aby dać coś więcej od siebie dynamicznie rosnącej społeczności planszówkowej.
W końcu nastał ten moment, aby ten sen się ziścił.
Zapraszam Cię więc Pozytywny Maniaku gier stołowych do odwiedzenia Punktu Zwycięstwa i poznania tej części świata, gdzie rozmowy, dyskusje, myśli o grach i graniu są chlebem powszednim 😉
Konrad
Nazywam się Konrad „Konrados” Staniszewski.
Z zawodu i wykształcenia prawnik, który przybrał niebieskie emblematy.
Z pasji zaś coś pomiędzy geek a nerd. Uwielbiam gry planszowe, komiksy, figurki i ich malowanie, a także książki, filmy i seriale osadzone w różnych światach fantasy. Uff… sporo tego, ale po kolei.
Od najmłodszych lat moja wybujała wyobraźnia pozwalała mi uciekać w wyimaginowane światy i przeżywać tam niezliczone przygody, a gry planszowe były i są ciekawym i skutecznym stymulantem.
Moje pierwsze wspomnienia z grami to: warcaby, bierki, skoczki. Później w szkole podstawowej – „Labirynt śmierci”, „Fortuna”, „Eurobiznes” czy „Komandosi”. Nie mogę nie wspomnieć w tym miejscu o moich kochanych babciach, które wprowadziły mnie jedna w grę domino a druga w świat karcianek, poprzez naukę gry w „tysiąca”.
I tak w skrócie zamknąłem beztroskie lata dziecięce.
Po nich nastąpiło spotkanie, które na zawsze odmieniło moje życie. Mój brat Krzyś kupił mi moje pierwsze karty do „Magika” – a był to rok 1999 i świat już nigdy później miał nie wyglądać tak samo.
To co mnie wcześniej określało i definiowało wywróciło się do góry nogami i chodź nigdy nie zrobiłem kariery na miarę Grzegorza „Urlich” Kowalskiego to MtG towarzyszy mi do dziś (no prawie do dziś – mam nadzieje, że kiedyś uda mi się o tym więcej napisać).
W 2006 r. spotkałem się z zupełnie nowym wymiarem gier planszowych. Znajomy (z Trójmiasta – Pozdrowienia dla Lesia 😉) przywiózł grę „Machina 2: Przeładowanie” autorstwa Ignacego Trzewiczka (po wielu latach i w dość dziwnych okolicznościach trafiła do mojej kolekcji).
A później … później to już samo jakoś poszło. „Osadnicy z Catanu” – jeszcze drewniana wersja, „Puerto Rico” – jako bonus do wygranej sprawy, „Dracula” druga edycja itd. … dziś w swojej kolekcji mam ponad 200 gier plus masę dodatków.
Jako że początkowo ciężko mi było znaleźć chętnych do gry zacząłem jeździć po Polsce i odwiedzać konwenty (Pyrkon, Gramy, Polcon, Wizkon itd.).Tam poznawałem gry i ludzi – zauważyłem, że jest to bardzo pozytywny świat, który wciąga i sprawia, że można zapomnieć o troskach i zmartwieniach.
Gdy usłyszałem, że Paulina i Maciek chcą ruszyć z projektem Punkt Zwycięstwa od razu wiedziałem, że chcę i muszę do nich dołączyć.
Od zawsze siedziała bowiem we mnie potrzeba dzielenia się moim hobby z jak największą ilością osób, aby i inni mogli poznać ten wspaniały świat i czerpać z niego tyle radości co i moja skromna osoba.
Jeśli chodzi o gry – tu moje uznanie znajdują zarówno te strategiczne jak i logiczne, ameri i suche euro, rodzinne i kooperacyjne – ja je po prostu lubię, a sama gra musi mi sprawiać radość.
Oczywiście przyznaję się, że spotkałem też takie, którym powiedziałem stanowcze „nie”, ale te pozostają w zdecydowanej mniejszości. Jestem typem gracza, który nie musi zwyciężać … liczy się czas spędzony w miłym towarzystwie i dobra zabawa.
W tym miejscu chciałbym bardzo mocno podziękować wszystkim, którzy wspierali mnie i wciąż wspierają w mojej pasji … dziękuję 😉 … obiecuje trwać przy niej dopóki starczy mi sił 😁.
Jeśli interesuje Cię moja kolekcja gier (szukasz inspiracji) to możesz się z nią zapoznać w tym miejscu 👉 KLIK