Zawsze chodził miękko. Cicho. Nie skradał się, a jednak naturalnie chodził tak, że nie stukał butami. Nawet na bruku.
To ich różniło.
Ona przeważnie chodziła głośno. Głośno, ale elegancko. Gdy chciała potrafiła iść tak, jakby wygrywała jakąś melodię. Jakby nadawała jakiś sygnał, tajemny kod. Najczęściej wibrujący, zmysłowy, seksowny.
Gdy szła, każdy, absolutnie każdy w promieniu kilkuset metrów szukał wzrokiem źródła tego magnetycznego dźwięku. Czarowała. Jego też zaczarowała.
Ile to już lat? Trzy? Nie cztery, prawie pięć. Były takie dni, gdy zastanawiał się czy to nie był tylko sen. Zdawał sobie sprawę, że to banalne. Jednak wspomnienia zacierały się tak bardzo…
Najgorsze było to, że nie miał nic prócz wspomnień.
Żadnych rzeczywistych śladów, które potwierdzałyby to, że to co się wydarzyło, wydarzyło się naprawdę. Żadnych listów, żadnych zdjęć, żadnych smsów, żadnych wspólnych przedmiotów… Nic, zupełnie nic. Jedyne co miał to to miasto i jego brukowane uliczki, którymi spacerowali w świetle księżyca. Kawiarenki, w których pili przedpołudniową kawę. I hotele, w których spędzali noce i poranki. Za każdym razem inny. Tyle ich było, a jakby nie było ich wcale.
Czasem nocował, w którymś z nich i prosił o ten sam pokój. Pamiętał dokładnie wszystkie, hotel i numer pokoju. Gdy do nich wchodził zawsze łudził się, że na progu natknie się na ich porozrzucane ubrania, buty… Że gdy spojrzy na łóżko wśród śnieżnobiałej, wykrochmalonej pościeli będzie leżała ona.
Czasem wyobrażał sobie, że gdyby spała, podszedłby cicho do łóżka, rozebrał się i nago położył przy niej, tylko po to by poczuć ciepło jej ciała i jego zapach. By zanurzyć twarz w jej włosach, przylgnąć do niej i zasnąć. Tylko tyle. Zasnąć przy niej.
Innym razem, gdy wchodził do hotelowego pokoju, oczyma wyobraźni słyszał jej śmiech i widział, jak celowo niezdarnie zakrywa prześcieradłem jędrne, jasne piersi, tylko na tyle by rozbudzić w nim niewyobrażalne pożądanie. Widział jak kokieteryjnie obraca się na brzuch, by zaprezentować nieziemsko zgrabne, długi nogi, krągłe pośladki i alabastrowe plecy… Na opuszkach palców czuł miękkość jej skóry, gdy wyobrażał sobie jak delikatnie przeciąga dłonią po jej nagich udach.
Uwielbiała, gdy całował każdy centymetr jej placów. Czasem wydawała się mu tak krucha i delikatna, że bał się by żaden jego gwałtowniejszy, bardziej niezdarny ruch nie zrobił jej krzywdy. Ich pieszczoty były wówczas jak muśnięcia skrzydeł motyla.
Innym razem rzucała się na niego jak kocica. Wygłodniała. Siadała wówczas na niego, najczęściej na krześle lub brzegu łóżka, oplatała nogami, a jej usta, jakby nienasycone, głodne, spragnione, wsysały się w niego. Jej wargi błądziły po jego twarzy, szyi, a biodra tańczyły… On upajał się jej zapachem, wonią jej rozgrzanego ciała delikatnie okraszoną perfumami. Pot mieszał się z nutą róży damasceńskiej i jaśminu. Ten zapach go zniewalał. Czuł to, widział i słyszał, mimo że stał sam w pustym, sterylnym hotelowym pokoju.
Był profesjonalistą. Praca była całym jego życiem.
Tak wybrał. Świadomie i celowo. Od samego początku tak wyobrażał sobie swoje życie. Do tego dążył i to osiągnął. Wiedział, że nie może pozwolić sobie na żadną słabość. Nic nigdy go nie rozpraszało. Poza nią… To dla niej wracał tu, choć na poziomie umysłu i świadomości wiedział, że jej już nie spotka. Ona też wybrała takie życie. Tylko tyle o niej wiedział. Przynajmniej tego jednego był pewien, bo nawet nie jej imienia…
Tamta kilkutygodniowa chwila słabości, nigdy nie powinna mieć miejsca. Oboje o tym dobrze wiedzieli.
Już od pierwszej sekundy, pierwszego muśnięcia rąk, wiedzieli, że to będzie musiało się skończyć, zanim się na dobre zaczęło. Pamięta jej przerażenie w oczach, gdy uświadomiła sobie co się dzieje. Mimo to weszli w to. Szaleńczo, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nawet w pewnym znaczeniu, wbrew sobie samym. A jednak od pierwszej sekundy wiedzieli też, że muszą to zrobić, że muszą dać upust swoim pragnieniom. Nic nie miało już żadnego znaczenia. Najważniejsze były te chwile razem. Tym cenniejsze, tym bardziej namiętne i ogniste, im bardziej byli świadomi nadchodzącego, nieuchronnego końca. Nie było łez, przynajmniej nie tych jawnych, nie było pożegnań, ani ustaleń co dalej. Nie było usuwania śladów, bo i śladów nie było. Do tego przecież byli niemal całe życie szkoleni. By żyć bez śladów. By być widzialnymi, a jednak niewidocznymi.
Koniec, choć nagły, był spodziewany.
To ona pierwsza dostała wezwanie z centrali. Tak mu się przynajmniej wydaje, bo nic mu nie powiedziała. Po prostu któregoś poranka wstała, ubrała się, wyszła i nigdy nie wróciła.
To musiało być wezwanie z centrali. On dokończył swoje zadanie i niemal natychmiast dostał kolejne zlecenie.
Wszystko toczyło się dalej tak, jakby nigdy się nie spotkali.
Jakby przez te kilka tygodni nic się nie wydarzyło. Świat nie zwolnił. Ludzie żyli, tak jak żyli zawsze. Pracowali, zakładali rodziny. Kłócili się, kochali. Dzieci się rodziły i dorastały. Biedni głodowali, bogaci żyli w przepychu. Na świecie wciąż toczyły się wojny, te otwarte i te ciche. Największe i najbardziej wpływowe państwa, choć oficjalnie pozostające w pokoju, a czasem nawet i przyjaźni, nadal wojowały na poziomie technologicznym i gospodarczym. Wielkie przedsiębiorstwa nadal rywalizowały o wpływy na światowych rynkach. On nadal był tym kim był.
Dziś znów stał na Moście Karola i spoglądał w mętne wody Wełtawy. Praga. Krótki przystanek. Wdech i wydech. Migawki wspomnień.
Musiał iść dalej. Dziś był tutaj służbowo, tylko na kilka godzin. Miał przekazać dwie wiadomości i odebrać trzecią. To była pierwsza część. Wiedział, że jego aktualna misja jest bardzo ważna. Nie zawsze znał kontekst zlecenia. Mówiono mu tylko tyle ile musiał wiedzieć by wykonać zadanie. Rzadko wiedział więcej.
Tym razem przekazano mu jednak, że musi odnaleźć aż dziewięć osób, które stworzą zespół specjalny.
Dziewięć osób – wybitnych naukowców, strategów, inżynierów. Mieli pracować dla firmy nad tajnym projektem. On musiał je połączyć. Dziewięć osób z całego świata. Nawet nie wie z jakich państw, z jakich miast. Wie tylko, że musi być pierwszy, że musi zebrać zespół zanim zrobi to konkurencja. Musi zrobić to szybko i sprawnie. Cicho, by nie dać złapać się zabójcy. Mimo że nie wiedział dokąd zmierza, szedł pewnie. Hasło, które otrzymał niecałe 12 godzin temu przywiodło go do czeskiej Pragi.
Nagle, wśród miejskiego szumu, wśród setek odgłosów butów, usłyszał ją.
To musiała być ona. Te wibracje unoszące się w powietrzu tuż nad brukiem rozpoznałby wszędzie. Zadrżał. Zwolnił kroku i ukradkiem się rozejrzał. Był środek ciepłego letniego dnia. Kawiarenki i ulice były pełne turystów. W restauracjach tłoczyli się menadżerowie i prezesi na biznesowych lunchach. Nie dostrzegł jej. Usłyszał jedynie, że jej kroki oddalają się od niego. Ona tu jest, w tym mieście. Ta myśl wirowała w jego głowie. Otumaniła go na kilka sekund na tyle mocno, że musiał się całkowicie zatrzymać.
Miał jednak do wykonania zlecenie. Na tym powinien się skupić, bo czas umyka. Miał hasło, które miało mu pozwolić odnaleźć trzy pierwsze osoby. Uspokoił oddech. Oczyścił umysł.
Hasło: Loreta – trzy.
Teraz już wiedział, znalazł brakujący element, brakujące połączenie. Ona musiała być jedną z tych osób, które miał odnaleźć. W głowie myśli przesuwały się niczym trybiki w dobrze naoliwionej maszynie. Teraz już wiedział, że słusznie wybrał to miasto, że trop był właściwy. Wiedział, że wykona zadanie, a przy okazji ją spotka. Może będzie mógł z nią współpracować, tak jak wtedy… Musiał się otrząsnąć z marzenia, które stanęło mu przed oczami. Musiał się skupić.
Zawrócił i poszedł w kierunku, z którego wcześniej usłyszał jej kroki. Wystarczy, że znajdzie ją, a ona doprowadzi, go do dwóch pozostałych osób. Już wcześniej przeczuwał, że może chodzić o specjalistów, z którymi współpracowali wtedy, pięć lat temu. Teraz miał pewność. Mógł co prawda, zacząć od loretańskiego kustosza, ale… skręcił w pobliską uliczkę.
Wydawało mu się, że wyczuwa w powietrzu woń jej perfum. Czy to jednak możliwe? A może umysł płata mu figle?
Rozpoznał okolicę. Za rogiem jest niewielka cukiernia, w której w takie dni jak dziś sprzedawano ręcznie robione przepyszne lody. Byli tu raz. Z dala od tłumu turystów i ciekawskich oczu. Przez godzinę, przytuleni do siebie szeptali magiczne słówka, które oderwały ich od rzeczywistości i przeniosły do ich świata. Wymyślonego świata… Dostrzegł ją. Siedziała przy niewielkim stoliku, wciśniętym najbliżej muru pobliskiego ogrodu i popijała mrożoną kawę. Spoglądała gdzieś w dal. Widział jej profil. Włosy związane w kucyk i ten jeden niesforny kosmyk, który zawsze się z niego wymykał, założony za ucho.
– Tobie też zamówiłam. – powiedziała odwracając się do niego.
W tym momencie z wnętrza lokalu wyłoniła się kelnerka z tacą, na której stała filiżanka espresso.
– Tak jak Pani prosiła, po 10 minutach espresso. – powiedziała kelnerka stawiając filiżankę na stoliku.
Bez słowa usiadł naprzeciwko. Patrzył na nią nie mogąc uwierzyć, że znów się spotkali. Ona biorąc kolejny łyk kawy zmysłowo się uśmiechnęła. Nic się nie zmieniła. Była tak samo piękna. A może piękniejsza…
– Miło Cię zobaczyć – wydusił z siebie nie spuszczając z niej wzroku.
– Jak zawsze szarmancki – głośno się roześmiała i poprawiła niesforny kosmyk blond włosów.
– Służbowo? – spytała.
– Tak. – odpowiedział. – O północy mam samolot powrotny.
– Czyli mamy jeszcze kilka godzin – bardziej stwierdziła niż spytała.
– Nie było dnia i nocy żebym o tobie nie myślał – wyszeptał nachylając się delikatnie w jej stronę. Czuł, że te kilka godzin to stanowczo za mało. Tęsknota, którą przez tyle lat tłumił w sobie, nagle wybuchła zalewając nie tylko jego serce, ale i umysł.
– Ciii… Chodź przejdziemy się – powiedziała, kładąc na stoliku kilka monet jako napiwek. Wstała, wzięła torebkę z oparcia i zrobiła krok naprzód – Idziesz?
Wstał gwałtownie. Nie kontrolował już tego co robi. W głowie zamigała pomarańczowa lampka z przypomnieniem o zadaniu. Przecież je wykonuje, odpowiedział sam sobie i jakby wyłączył przycisk alarmu. Poprawił garnitur i podał jej ramię. Szli powoli. Przez chwilę nic nie mówili. W jego głowie kotłowało się od myśli i pragnień…
– Słuch… – zaczęli w tym samym momencie. Zatrzymali się na tyłach jakiejś kamienicy, gdzie było cicho i pusto.
– Ty pierwsza – uśmiechnął się do niej.
– Nie, ty pierwszy – odpowiedziała, delikatnie wysuwając swoją dłoń z jego dłoni. Nawet nie wiedział kiedy ją złapał za rękę.
– Nie chcę, żebyś to źle odebrała, ale … spytam wprost. Czy myślisz, że moglibyśmy złamać protokół? Wiesz, choćby ustalić skrzynkę kontaktową… Nie wiem, czy wytrzymam bez ciebie, choćby kolejny dzień. Zwłaszcza teraz, gdy udało nam się znowu spotkać. – patrzył na nią wyczekująco.
– Obawiam się … – zaczęła. Po czym przysunęła się do niego, jak do pocałunku. Wstrzymał oddech. Wtedy to poczuł.
Lufę pistoletu przystawioną do swojej piersi.
Wystrzeliła nie wahając się ani sekundy. Ten czas jednak wystarczył, by w jego głowie pojawiła się ostatnia myśl… Zawsze zastanawiał się kim dokładnie była, jaki miała stopień? Czy była z pionu cywilnego, gospodarczego tak jak on? Czy z wojskowego? Była jednak zabójcą… a on już nie wykona swojego zdania, nie znajdzie dziewięciu agentów specjalnych…
Paulina
więcej o autorze KLIK
Najnowsze komentarze